Pałac w Ciszycy - historia pewnej miłości
Tym razem, nie ukrywam, musiałem zmierzyć się z najtrudniejszym tekstem, ponieważ po raz pierwszy w życiu musiałem napisać historię miłosną. O wiele łatwiej mi pisać o wojnach, bitwach, orężu czy oskrzydlających manewrach, bo związane jest to z moim wyuczonym zawodem historyka. Z drugiej strony wiadomym jest, że mężczyźni są mniej wylewni w kwestii uzewnętrzniania swoich emocji, uczuć czy opowiadania o całowaniu. Ale, o dziwo, jakoś poszło. Nasza historia jest dość zamierzchła i żeby ją poznać, trzeba się cofnąć aż o 186 lat.
W 1826 roku Kowary były typowym dolnośląskim miasteczkiem. Tubylcza ludność zajmowała się swoimi sprawami. A jakimi? Był to czas, kiedy Ślązacy specjalizowali się w tkactwie. Każda osada była wielkim przedsięwzięciem produkcyjnym. Chłopi siali len dwa razy do roku, potem pielęgnowali, niszczyli chwasty, wyrywali dojrzały len z korzeniami, namaczali w wodzie, suszyli, międlili, a z nasion wyciskali olej. Zmiędlony len już bez paździerza oddawano tkaczom, którzy na kołowrotkach kręcili przędzę, z niej następnie tkano płótna. Płótna bielono potażem i suszono na okolicznych łąkach. Na końcu wywożono na rynek jeleniogórski i tam sprzedawano kupcom. Mieszkańcy ciężko pracowali i nawet nie mieli czasu się zainteresować, że niedaleko ich domostw, które były od razu warsztatami tkackimi, pewien romans przeżywał swój największy wzlot. I tu zaczyna się nasza opowieść.
Dwudziestodziewięcioletni Wilhelm, książę z dynastii Hohenzollernów, spotykał się z młodszą o 6 lat Elizą Radziwiłłówną. Wilhelm przy nieszczęśliwym wypadku jego brata Fryderyka Wilhelma IV, a dla niego niezwykle szczęśliwym zbiegu okoliczności, dziedziczył tron Królestwa Pruskiego. Eliza była córką namiestnika Antoniego Henryka Radziwiłła, namiestnika w Wielkopolsce. Dzisiejszym językiem powiedzielibyśmy, że była to szycha. Był polsko – pruskim księciem, odznaczonym orderem Orła Białego, wielkim mężem stanu, cieszącym się ogromnym zaufaniem zarówno władz pruskich, jak i ziomków w Polsce i na Litwie (zagarniętych przez zaborców). Skomponował nawet muzykę do opery „Faust” Goethego.
Znali się już od dzieciństwa. Pierwszy raz spotkali się w Berlinie. Potem on jako osiemnastolatek tańczył z nią kadryla w Wiedniu. Ale wtedy nie wydała mu się atrakcyjna. W końcu miała zaledwie 12 lat. Spotykali się w różnych sytuacjach, w kręgu rodzinnym, na oficjalnych uroczystościach, w pałacach w dolinie Bobru, na które zapraszały się bardzo szlachetne rody. Następnie przez kilka lat nie widywali się z różnych powodów. W końcu nadeszła ta wyjątkowa chwila. Na jednym z oficjalnych obiadów w pałacu Bukowiec pruski kawaler dojrzał ją. Nie rozpoznał w niej starej znajomej, ale jego serce drgnęło. Starał się uchwycić wzrok obiektu zainteresowania, lecz ona kompletnie nie zwracała na niego uwagi. Wezwał swojego adiutanta w celu przeprowadzenia delikatnego śledztwa i wywiedzenia się ważnych szczegółów o młodej pięknej blondwłosej panience z cudnymi dużymi niebieskimi migdałowymi oczami, których nigdy wcześniej nie zauważał. W chwilę później raport ustny był gotowy. Wtedy przypomniał sobie o chudej podrostce, dziecku jeszcze. Dopiero teraz dostrzegł w niej kobietę. Ku wielkiej radości, dowiedział się, że była stanu wolnego i jeszcze nikomu nie została przypisana. Takie to były czasy. W końcu zdecydował się na bliższe spotkanie. Kazał się zaanonsować. Po chwili zaaranżowano ceremonię powitania rodziny wraz z piękną znajomą - nieznajomą. Wilhelm zupełnie nie zwracał uwagi na jej rodzinę. Gapił się tylko na cudnolicą. W końcu podeszła do niego i ukłoniła się, nawet nie patrząc na, było nie było, może przyszłego króla, a jak dobry Bóg da cesarza! A ona nic. Nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi! Nie mógł tego zrozumieć, ale wciąż się w nią wpatrywał. Czuł, jak serce mu bije coraz mocniej, ciężko oddychał, nie mógł zebrać myśli. Nigdy wcześniej tak się nie czuł. Nie rozumiał, że zakochał się po raz pierwszy i jedyny w swoim życiu.
Po spotkaniu udał się na kwaterę do pałacu swojego ojca w Karpnikach. Długo nie mógł zasnąć. Myślami był przy Elizie. Czuł ogromną niepewność, czy jeszcze ją zobaczy, czy będzie chciała z nim rozmawiać. W końcu zasnął i przyśnił mu się cudowny sen, oczywiście był to sen o Elizie. W dzisiejszym świecie taki sen nie zrobiłby żadnego wrażenia, lecz w XIX wieku był to po prostu erotyk. Książę śnił, jak księżniczka o słowiańskiej urodzie tańczyła wokół niego i, o zgrozo, podnosiła swoją jedwabną suknię, pokazując nogi. Właściwie to pokazywała tylko kostki. Tyle nagiego kobiecego ciała pruski kawaler w swoim luterańskim życiu nigdy nie widział. Rano już wiedział, co ma zrobić. Wezwał adiutanta i po kilku zwięzłych rozkazach, zapuścił sieć inwigilacji na pałac w Ciszycy koło Kowar - miejsce pobytu rodziny Radziwiłłów. Już po kilku dniach znał dokładnie rozkład zajęć Elizki. Po dokładnym przeanalizowaniu możliwości udał się konno w okolicę Kowar na „przypadkowe” spotkanie swojego miłosnego przeznaczenia. Zatrzymał się blisko, przy ponurej pamiątce morderstwa z wieków średnich, czyli krzyżu pokutnym z wykutą włócznią, który stoi do dziś w Kowarach przy wjeździe z obwodnicy. Zsiadł z konia i zadumał się krótko nad kruchością ludzkiego żywota. Ocknął się szybko, gdy usłyszał nadjeżdżający powóz. Odwrócił się i zobaczył dwóch stangretów. Powóz zatrzymał się koło niego, w okienku ujrzał obraz, o którym marzył od kilku dni. Ona wyśniona, doskonała, ukochana. ONA, ONA, ONA! Cały sparaliżowany zadrżał, kiedy drzwi otworzyły się. Radziwiłłówna wyszła i po raz pierwszy na niego spojrzała. Spojrzała i… kaszlnęła, tak delikatnie, tak miło dla ucha. A potem przemówiła, tak śpiewnie jak skowroneczek, tak subtelnie jak śpiewaczka opery, tak słodko jak cherubin. W końcu przełamał się i chciał rozpocząć konwersację, ale w jakim języku? Zawahał się. Nie wiedział, czy wybrać ojczysty język czy może francuski. Nie cierpiał języka żabojadów, bo uważał, że to zwulgaryzowana łacina. Starożytni Galowie byli zbyt głupi, żeby dobrze nauczyć się Lingua Latina z Rzymu. Ostatecznie jego wewnętrzny głos, który nigdy wcześniej się nie odzywał, rozkazał mu przemówić po francusku. Księżniczka zarumieniła się. Tak wielbiła ten język miłości. Na spotkaniu w Bukowcu męczył ją język niemiecki. Teraz czuła się jak w niebie. Od tego momentu dwa serduszka zaczęły bić tym samym rytmem.
Potem spotkania były coraz mniej formalne, a coraz bardziej intymne. Obie rodziny wyglądały na zadowolone z widoku gruchających gołąbków. Co oznaczało gruchanie 186 lat temu? Wspólne codzienne przejażdżki po dolinie Bobru, podziwianie malowniczych Gór Olbrzymich, Gór Sokolich, spacery po lasach, skałach, po ruinach opactwa w Bukowcu, romantycznych sztucznych ruinach koło pałacu w Ciszycy, założeniach parkowych Bukowca, Karpnik i Ciszycy, okolicach pałacu myśliwskiego „Szwajcarka” – dziś schronisko turystyczne. W końcu po kolejnym spotkaniu Wilhelm odważył się na zbliżenie się do ukochanej. Serce mu mocno waliło, ale w końcu przełamał się. Postanowił złapać ją za … rękę. Długo trwało, aż zrealizował swój zamiar. Eliza jednak poderwała rękę zaczerwieniona i zakaszlała. Nie potępiła jednak Prusaka za swój niecny i niegodny czyn. Wyjaśniła mu, że jako kalwinka nie może cieleśnie dotykać się z mężczyzną, bo to grzech śmiertelny. Doszli wspólnie do wniosku, że najwyższy czas zaręczyć się i pomyśleć o ślubie. I tu zaczęły się schody.
Generalnie obie rodziny szukały możliwości połączenia Wilhelma i Elizy nierozerwalnym węzłem małżeńskim. Niestety Książę jako możliwy następca tronu mógł poślubić kobietę urodzoną w rodzinie królewskiej. Radziwiłłowie byli tylko rodziną książęcą, mimo że bardzo zasłużoną, to jednak tylko książęcą. Wynajęto prawników z renomowanej kancelarii K.F. Eichhorna, których celem było udokumentowanie drzewa genealogicznego ukazującego, że Radziwiłłowie mieli królewny w swoim rodzie jak Barbara w związku z królem Polski Zygmuntem Augustem czy mazowiecka księżna Anna, która rządziła jako suwerenna władczyni. To było jednak zbyt mało. Ostatnią deską ratunku był car rosyjski Aleksander I, który odwiedził Karpniki. Jego zadaniem było adoptowanie Elizy. Jako carska córka byłaby godna przyszłego pruskiego króla. Generalnie car się zgodził, prosił tylko jeszcze o trochę czasu na przemyślenie tej decyzji. Wkrótce jednak umarł i adopcja nie doszła do skutku. Tak naprawdę niewiele to zmieniło, ponieważ nawet gdyby doszła do skutku, z prawnego punktu widzenia nie miało to znaczenia, ponieważ liczyła się krew, a nie nazwisko. Wpływowy hrabia Baumann z Berlina, z którego zdaniem bardzo liczyli się Hohenzollernowie, stwierdził, że żoną następcy tronu może być tylko córka pary królewskiej. Związek małżeński z Radziwiłłami nie wchodził już w rachubę. Wilhelm pojechał jeszcze do Petersburga szukać możliwości adopcji u następnego cara Mikołaja. Ten jednak był wrogo nastawiony do Polaków i nie dopuszczał możliwości adopcji. Narzeczony nie wrócił już do Kowar.
W końcu Hohenzollernowie dali znać Wilhelmowi, że przyszedł czas porzucić romantyczną miłość i zająć się przyszłością swojego kraju. Dostał od swojej rodziny wyraźną propozycję nie do odrzucenia. Musiał się zaręczyć z księżną Augustą von Sachsen-Weimar i pożegnać nadzieję na związanie się z Elizą. Nie miał charakteru Zygmunta Augusta, który wbrew wszystkiemu, potajemnie ożenił się z Barbarą. W tym wypadku miłość przegrała z polityką. Eliza nigdy nie wyszła za mąż. Osiem lat po rozstaniu umarła na gruźlicę. Wilhelm nigdy nie zapomniał o swojej ukochanej. Na jego biurku w gabinecie do końca życia leżał malutki portret jego jedynej miłości.
Grzegorz Schmidt
Zobacz także:
Na całym świecie tylko ona. Zakazana miłość księżniczki Elizy Radziwiłł i Wilhelma Pruskiego