Kowary w 1564 roku
Zapraszam Państwa na trzecią przygodę z historią Kowar. Tym razem przenosimy się w czasy wielkiej prosperity i nie chodzi o okres dobrobytu związanego z Fabryką Dywanów czy Zakładami R-1. Chodzi o czasy o wiele odleglejsze, a mianowicie połowę XVI wieku, a konkretnie sierpień 1564 roku.
Tym razem akcja zaczyna się w Cieplicach, gdzie jeden z polskich urzędników królewskich - referendarz koronny Stanisław Sędziwoj Czarnkowski reperował swoje nadwątlone zdrowie w tamtejszych termalnych wodach, z dala od wścibskich oczu krakowskiego dworu. Wstyd przyznać. Przez notoryczne łamanie jednego prawa z dekalogu nabawił się niesławnej francuskiej choroby. Wody cieplickie znacznie poprawiły jego stan zdrowia. Postanowił wracać do umiłowanej ojczyzny przez Jelenią Górę. Zatrzymał się w małej wiosce Malinnik w połowie drogi między Jelenią Górą a Cieplicami. Było duszno i gorąco, podróżnik zgłodniał i chciał ugasić pragnienie. Doszedł do wniosku, że podróż można kontynuować letnią nocą i zatrzymał się w karczmie. Wszedł do środka, ogarnął wzrokiem wnętrze, szukając potencjalnych towarzyszy. Jedni w czarnych prostych strojach sugerujący, że są protestanckimi mieszczanami, kolejni w szarobiałych płóciennych przydługawych chłopskich koszulach i ci najgłośniejsi, w skórzanych i płóciennych strojach z kapturami. Stanisław Sędziwej usiadł i zamówił ziemniaki z mięsem. Nieee, kartofelki to jeszcze nieznany w tej części Europy przysmak. Na razie znane tylko na dworze króla hiszpańskiego. Dopiero za około 200 lat warzywa te staną się podstawą jadłospisów. Główny bohater zamówił kapustę z grochem, soczewicę z mięsem. Do tego dostał piwo jeleniogórskie - oczywiście mętne i brązowe.
W czasie konsumpcji dosiadł się jeden z najgłośniejszych i spytał, czy obcy nie jest jakimś kupcem zagranicznym. Po kurtuazyjnej wymianie pozdrowień poznajomili się. Okazało się, że przysiadł się do niego kowarski gwarek, który przywiózł towar z kuźni i odpoczywał przed powrotem do domu. Wkrótce przysiedli się kompani gwarka i zaczęło się stawianie kolejek. Duma polskiego szlachcica nie pozwalała na picie fundowanych trunków. Jako że chciał się przypodobać nowo poznanym mężczyznom, sam zaczął stawiać i to nie piwsko tylko prawdziwe mozelskie wina. Jak te się skończyły, ruszono węgrzyna, potem burgońskie, następnie okowitę. Górnicy zachwalali okolicę doliny Jedlicy, jej bogactwa pod ziemią, wysokiej klasy umiejętności kowali. Pokazywali różne przedmioty żelazne. W końcu referendarz koronny przyznał, że ma chody u samego króla Polski Zygmunta Augusta. Opowiedział również o smutnej historii miłości do Barbary. Kiedy powiedział, że ukochana zmarła, cała karczma płakała rzewnymi łzami wzruszenia. Ostatecznie polski szlachcic wstał i wykrzyczał: „Zamawiam 1000 sztuk muszkietów! Co ja mówię 2000. I do tego 100 dział, albo nawet 200". Niestety ilość alkoholu we krwi przekroczyła stan alarmowy i bohater zsunął się pod stół.
Historia zaczęła skręcać w kierunku Kowar. Królewski urzędnik w stanie nieważkości jak przez mgłę pamiętał wyboistą drogę, chłód mijanych rzek. W końcu powitał go świt. Wóz zatrzymał się na chwilę. Gwarkowie, niedawni towarzysze balangi, ukłonili się słońcu. Przed szlachcicem ukazała się wielka góra, wyróżniającą się w krajobrazie. „Gdzie jestem?" - spytał. „Smedeberg" - usłyszał. Wjeżdżał do górniczego miasta pod Górami Olbrzymimi — tak się wtedy nazywały Karkonosze.
Obudzony zszedł z wozu do pobliskiego strumyka, nachylił się i zaczął pić wodę. Pił tak, jakby przeszedł całą Saharę bez mineralki. Gdyby wiedział, że za kilka wieków stanie tu oczyszczalnia ścieków, pewnie by tego nie zrobił. W końcu wrócił i już przytomnie mógł oglądać prywatne miasto Schaffgotschów - panów na Chojniku. Początkowo ujrzał domy, a raczej chałupy, pojedyncze (podobną możemy zobaczyć na ulicy Kowalskiej 18, która prawdopodobnie pochodzi jeszcze z XVI wieku). Zwarta zabudowa zaczęła się od kościoła. Stanisław Sędziwej przeżegnał się. Gwarkowie zarechotali. Okazało się, że świątynia od Roku Pańskiego 1549 należy do luteranów. Zniesmaczył się nasz bohater - katolik z krwi i kości, albowiem miał w pogardzie innowierców, za jakich uważał wszystkich niekatolików w Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Jechali szerokim łukiem w zwartej zabudowie. Budynki na podbudowie murowanej miały drewniane piętra w zabudowie szachulcowej.
Zatrzymali się przed większym gmachem na wysokości dzisiejszego ratusza. Okazało się, że to sąd. Za dużym drewnianym budynkiem stało wiele wozów. Był to środek jarmarku - najważniejszej imprezy handlowej zaczynającej się od świętego Bartłomieja (24 sierpnia). Wtedy wystawiano produkty kowalskie, podpisywano umowy, handlowano, świętowano, biesiadowano przy kowarskim piwie. Gwarkowie szybko zorganizowali kilka dzbanków tego trunku. Dobrze schłodzony poprawił wszystkim humory. Zdopingowani towarzysze podróży z zainteresowaniem rozpoczęli zwiedzanie miasta. Najpierw udali się do pobliskich kuźni, gdzie opowiedziano im o wydobyciu rudy, o 3 tysiącach cetnarów wydobycia rocznie, o smolarzach, o kuźniach. Nasz główny bohater był pod wielkim wrażeniem wysokiej jakości stali, kunsztu kowalskiej roboty, wspaniałej organizacji, synchronizacji i porządku tubylców oraz wielkiego rozmachu górniczego przedsięwzięcia. Po drodze mężczyźni gasili pragnienie kolejnymi dzbanami dobrze schłodzonego piwa.
W końcu udali się do sądu, gdzie na czas jarmarku stacjonował cech kowali. Gwarkowie opowiedzieli o wczorajszym zamówieniu polskiego szlachcica. Stanisław Sędziwej starał się odświeżyć w pamięci swoje zobowiązania. Niestety niczego nie pamiętał. Szybko pomacał sakiewkę, którą miał w kieszeni, jej objętość od wczoraj znacznie zmalała. Wczorajszy krótki przystanek przed długą podróżą spowodował całkiem sporą dziurę budżetową. Rada cechu była wyjątkowo uprzejma. Strony podpisały umowę na przygotowanym wcześniej pergaminie. Na umowie widniała liczba 2000 muszkietów. Szlachcic dumnie się wyprostował i przybrał niezwykle poważną minę. Wziął pióro od mistrza cechowego, namoczył je w inkauście, szybkim ruchem wykreślił coś na pergaminie, po czym ponownie się wyprostował. Zdumiona rada cechowa pochyliła się nad pismem i zauważyła, że jedno zero zostało skreślone. Obecnie umowa opiewała na 200 luf do muszkietów dla króla Zygmunta Augusta. Przedstawiciele cechu popatrzyli na siebie. W końcu mistrz cechu wstał i uścisnął dłoń referendarzowi. Sekretarz cechu dopiął sznurki, które skleił rozgrzanym woskiem, na którym przybił miejską pieczątkę z koniem i młotem i napisem SIGILUM SMEDBVRENSIS. Następnie wszyscy szczęśliwi wyszli cieszyć się upalną pogodą. Polak wsiadł do wozu i odjechał na trakt, zwany później starym traktem kamiennogórskm, dumając jak przekona króla do wywiązania się z umowy z Kowarami. Widać udało mu się to, ponieważ mieszkańcy do dziś dnia szczycą się tym faktem. Ówcześni kowarzanie cieszyli się podwójnie, ponieważ spotkanie w Malinniku nie było przypadkiem.
Tu kończy się przygoda urzędnika krakowskiego w naszym mieście. Za tydzień przeniesiemy się do mrocznych czasów wojny trzydziestoletniej. Serdecznie zapraszam do odwiedzania strony Projekt Kowary.
Grzegorz Schmidt
Zobacz także:
Wędrówki po dziejach doliny Jedlicy