Czas kanibali - recenzja filmu
We wrocławskim kinie Nowe Horyzonty trwa 15. Tydzień Filmu Niemieckiego. Jeszcze tylko do jutra, więc to ostatnia szansa na obejrzenie jednego ze znaczących filmów kinematografii niemieckiej, jakie znalazły się na przeglądowej liście. Ostatni seans w ramach TFN to film „Art War”, obraz Marco Wilmsa, nagradzany na niemieckich i zagranicznych festiwalach, który ukazuje arabską wiosnę i walkę o wolność z punktu widzenia ulicznych artystów, którzy wykorzystują miejskie mury do walki o wolność, godność i demokrację. Atrakcją seansu będzie z pewnością możliwość porozmawiania z reżyserem po projekcji!
Zachęcając do wzięcia udziału w jutrzejszym seansie, przedstawiamy recenzję filmu „Czas kanibali”, który można było obejrzeć w niedzielny wieczór…
"Czas kanibali" - film nagrodzony między innymi Niemiecką Nagrodą Filmową (za najlepszy scenariusz) - nie jest oczywisty w odbiorze. Na pierwszy rzut oka fabuła nie jest skomplikowana; wszak temat bezwzględnej pogoni za karierą był już w kinie wielokrotnie podnoszony. Zdawałoby się, że nie da się zaproponować nic nowego opowiadając historię dwóch menadżerów, którzy bez oglądania się na społeczną sprawiedliwość i bez najmniejszej dozy empatii zdobywają kolejne rynki w krajach, w których gospodarka dopiero zaczyna się rozwijać. A jednak non nova, sed novae; wychodząc z kina widz ma w głowie więcej pytań niż odpowiedzi.
Mimo że akcja filmu rozgrywa się na różnych kontynentach, na ekranie widzimy tylko wnętrza hoteli, w swojej bezosobowości łudząco do siebie nawzajem podobne. Bohaterowie poza obręb hoteli nie wychodzą, świat z zewnątrz dociera do nich przez telefon i Internet, a jedyne odgłosy, jakie dobiegają z ulic do hotelowych pokoi to, niekiedy, odgłosy strzałów.
Między poszczególnymi scenami (można powiedzieć, że pomiędzy kolejnymi etapami perypetii Öllersa i Niederländera) ekran pozostaje przez chwilę całkowicie wyciemniony. Co się wówczas dzieje? Czy to jest moment na autorefleksję bohaterów? Na podróż do innego hotelu? Na podjęcie kolejnego wyzwania? Na wideokonferencję? Tego nie wiemy. Dzieje się to bez naszego udziału. A każda taka przerwa wznieca w widzu poczucie oczekiwania połączonego z coraz większym niepokojem.
Niepokój budzi również to, że - paradoksalnie - bohaterowie tłumaczący się z niemoralnych zachowań na różnych płaszczyznach (odgrywanie się na osobach o niższym statusie społecznym, seksualne wykorzystywanie służby hotelowej) są dużo bardziej przekonujący niż bohaterka próbująca bronić godności człowieka, poszanowania intymności kobiety, tolerancji dla innych kultur. Być może dlatego, że Öllers i Niederländer rzeczywiście wierzą w to, co mówią, a Bianca sprawia wrażenie, jakby beznamiętnie recytowała tekst zapamiętanej ulotki. To jej "odklepane" formułki wzbudzają śmiech, nie cyniczne manipulowanie faktami.
Gdy przychodzi moment prawdziwego dylematu dla całego "teamu", a po nim naturalne konsekwencje dokonanego wyboru, ciężko sympatyzować z bohaterami poddanymi próbie ponad ich siły. Gdzieś na dnie serca czai się satysfakcja, że sprawiedliwości stało się zadość; że wobec bezwzględnych faktów istnieje pomiędzy ludźmi rzeczywista, choć okrutna, równość.
Magdalena Potocka
Zobacz także:
15. Tydzień Filmu Niemieckiego